czwartek, 25 listopada 2010

Po kolei o kolei


Podróżując na własną rękę dążąc do celu czasami odkrywa się zupełnie nieprzewidziane atrakcje. Właśnie dla tego wolimy taki rodzaj wypoczynku niż zorganizowany. Bez opiekuna, gwarantowanych punktów programu, przewidywalnych standardów bywa różnie – czasem dużo lepiej niż myśleliśmy że będzie, czasem, co niestety należy wpisać w koszty, trzeba się liczyć z rozczarowaniem a nawet większymi lub mniejszymi nieprzyjemnościami. Ale jak przygoda to przygoda.

Opuściliśmy czarującą Hamę tylko po to, żeby z bagażami dotrzeć do Aleppo, a dokładniej na tamtejszy dworzec kolejowy. Trasa koleją między Aleppo a Latakią słynie z malowniczych widoków.
Już sam dworzec w Allepo jest zjawiskowy. Piękny, kamienny budynek z wielkimi żyrandolami, płaskorzeźbami, freskami za nic nie pasuje do syryjskiej rzeczywistości. Czyściutkie toalety, marmurowa podłoga nie tylko myta, ale i froterowana non-stop, informacja turystyczna, co prawda w zasadzie tylko po francusku, ale i tak nie jest źle – to pierwszy taki działający punkt, jaki udało nam się odnaleźć.

Pociągi do Latakii, owszem, są, ale w dziwnych godzinach. Najbliższy za cztery godziny. Nie ma sprawy, nauczeni indyjskim doświadczeniem i zwyczajami w Polsce szukamy cloak roomu, co by pozbyć się dwudziestu kilo z pleców i wrócić do gubienia się w Allepo. Przechowalni bagażu nie ma. Samo pytanie wywołuje zaskoczenie. Ale nic to, dojeżdżając do dworca mijaliśmy malowniczy park, możemy tam spróbować przeczekać. Fontanny, masa drzew, nawet czysto, nie licząc oczywiście kolejnego śmiercionośnego placu zabaw – ale Max nie chce współpracować, marudzi, usiłuje włazić do każdej fontanny. Poza tym jest gorąco, więc grzecznie wracamy na dworzec, mając nadzieję że oglądając przyjeżdżające i odjeżdżające pociągi (Max ma ostatnio kolejowa fazę) dadzą nam szanse przetrwać.

Ile osób potrzeba żeby sparaliżować pracę jednego z większych międzynarodowych węzłów kolejowych? W Syrii udało się nam to zrobić w dwie dorosłe osoby z dzieckiem. W ciągu trzech godzin postawiliśmy na nogach całą obsługę dworcową, dostaliśmy przydzielonego pilnowacza, pod eskortą zostaliśmy doprowadzeni do wagonu. Ale chyba dopiero kiedy odjechaliśmy kolejarze z Allepo odetchnęli na dobre.
Dworzec kojarzy się nam z miejscem ruchliwym, żyjącym non-stop. Pasażerowie wchodzą i wychodzą, załatwiają swoje sprawy, ciągną walizki, paczki, bliscy czekają na podróżnych. W Indiach przyzwyczailiśmy się, że na dworcach się po prostu żyje, a ciągnące się w nieskończoność perony dały nam wyobrażenie o potędze hinduskiej kolei. Linia kolejowa w Syrii jest uboga, o czym wiedzieliśmy już wcześniej. Doskonałe drogi, rozbudowana sieć autobusów w zupełności wyczerpuje potrzeby Syryjczyków. Jeśli do tego dodać, że władze cały czas kontrolują przepływ ludności, (kupując bilety obywatele się legitymują dowodem) to istniejący stan rzeczy zupełnie wystarcza.
Dworzec w Aleppo jest jednym z większych. Ma całe...dwa perony, jeden tunel między nimi, trzy tory. Na dworzec można wejść, po kontroli bagażu jak na lotnisku, tylko z: ważnym biletem, potwierdzonym u policjanta i podstemplowanym odpowiednimi pieczęciami, i tylko wówczas, kiedy pociąg ma odjechać. Siedzieć i się gapić nie wolno. Nie powinno się tego robić nawet w poczekalni, która ma wystarczającą liczbę miejsc dla pasażerów jednego pociągu. Nikt z pracowników dworca w Allepo nie był w stanie zrozumieć naszej potrzeby oglądania dworca, i potraktowano nas jak dywersantów. Zresztą perony są puste bo wejścia na nie z dworca są zamknięte elektromagnetycznymi zamkami które w asyście mundurowych są otwierane tylko w momencie wsiadania do podstawionego pociągu.

Trzy godziny rozmawialiśmy o pogodzie z panem w czarnym, gustownym garniturze. Nawet go polubiliśmy. Bardzo uprzejmie, aczkolwiek stanowczo, ściągnął nas z peronu i „zaopiekował” się nami na terenie dworca. Proponował kawę, herbatę i robił wszystko, byle nas zająć.
W odpowiednim czasie pod eskortą konduktora wsadzono nas do wagonu pierwszej klasy. Nie chcielibyśmy chyba jeździć niższymi, po tym co nas czekało w wersji VIP. Owszem, było więcej miejsca na nogi, wagon był sprzątany (najpierw szedł pan z butelką typu „Ludwik” i posikiwał zygzakiem podłogę i czasem bagaże podróżnych na niej stojące, a po jakimś kwadransie przejeżdżał ją mopem. W między czasie na tę podłogę syryjskie matki wylewały niedopite mleko), i były duże okna, ale tak brudne i nieotwierane, że nie było jak przez nie wyglądać. Wagon przeżarty przez rdzę pojękiwał cicho na torach. A najdziwniejsze – pasażerowie siedzieli w nim tyłem do kierunku jazdy. Syryjskie linie kolejowe do pięt nie dorastają „królewskim” kolejom indyjskim. I już nas nie dziwi pytanie jednego z współpasażerów, czy gdziekolwiek na świecie widzieliśmy gorsze pociągi.

Nasza urokliwa, niezapomniana podróż dobiegła końca. Rzeczywiście – wrażenia niesamowite. Pociąg mijał położone w dolinach miasteczka, przecinał góry tunelami, pędził przez położone w zupełnym bezludziu wiadukty. Słyszeliśmy to na własne uszy, bo widzieć wiele nie mogliśmy. Opuściliśmy dworzec w Aleppo dopiero koło czwartej. Po pierwszej godzinie z niemal czterech, jakie mieliśmy spędzić w pociągu, zapadły zupełne ciemności. Obłędnie żółty i okrągły księżyc pojawiając się raz z jednej raz z drugiej strony wagonu pokazywał nam jak meandrujemy przez góry Dżabal an-Nusajrijja, a żółte, niebieskie i zielone światełka, jak na wielkiej choince, pokazywały nam skalę mijanych miejscowości.

Latakia jest głośna, portowa, tłoczna. Nowoczesność jest tu obojętna. Hotele – koszmarne. Wytrzymaliśmy jedną noc. Rankiem uciekliśmy do podmiejskiego nadmorskiego kurortu, gdzie wynajęliśmy dom nad samiusieńkim morzem. Nie ma tu nic oprócz nas, morza, i może pięćdziesięciu innych turystów, tyle że syryjskich. Koniec sezonu i fale działają kojąco po przeżyciach kilkudziesięciu ostatnich godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz