środa, 17 listopada 2010

Przez piaski pustyni


Pustynia jest niesamowita. Przez kontrasty. Horyzont ostro się odcina, kontury wyglądają jak spod linijki. W słońcu jest nie do wytrzymania, ale wystarczy wejść w ruiny Palmiry, a robi się lodowato. Starożytne królestwo Zenobii miało zamykać naszą syryjską przygodę, ale opustoszałe i sparaliżowane świętem miasta wybrzeża zniechęciły nas na razie na tyle, że uciekliśmy na drugi kraniec kraju, na pustynię.
Pierwszego dnia święta, czyli w nasz wtorek, donośny głos muezzina obudził nas o piątej rano. Miasto było gotowe do modlitwy. W planach mieliśmy wyprawę na wyspę Arwad, leżącą nieopodal Tartusu. Hotel był pusty. Rolety sklepów i restauracji na naszej uliczce pozasuwane. Pusto, nawet śmieci nie było tyle co zwykle. Na przystani kilkanaście małych stateczków czeka na podróżnych. Ile osób może pomieścić statek wielkości małego kutra rybackiego? Kilka razem z załogą? Kilkanaście? Po pół godzinie czekania razem z nami w sterówce, na dziobie i na głównym pokładzie, na obu burtach było kilkadziesiąt wystrojonych pasażerów. Mężczyźni na pokładzie głównym, kobiety pod dachem, młodzież i samodzielna dzieciarnia gdzie popadnie. Na statku rewia mody: mężatki w szykownych płaszczach zapiętych na rzędy mieniących się w słońcu guzików, panny na wydaniu w sukienkach do kolan, w kozaczkach – niby skromnie, ale sukienki dokładnie przylegają do ciała, narzucone na nie gorsety podkreślają biust, koronki, kokardki, kolczyki przyciągają uwagę. Dziewczynki przypominają najlepsze wydanie Paris Hilton, po prostu chodzący, wyzywający sex. Czego nie mogą matki, noszą córki. Kuse spódniczki, szerokie pasy, pantofelki, futerka (ponad 30 stp. W cieniu, najwyższe temperatury od 1998 r..!) w wszystkich możliwych kolorach. I świecące torebki. Barbie może się schować.
Mężczyźni, eleganccy, każdy włożył co miał najlepszego odpowiednio do wieku i zamożności.

20 minutowa podróż zachwyciła Maxa. Pierwszy raz płynął morzem, były fale, bryza wpadająca na statek. Max wystawiał buzię w stronę wiatru i usiłował otworzyć oczy – bardzo go to bawiło. Była mała draka, kiedy postanowił samopas chodzić po płynącym statku. I znów Syryjczycy okazali się niezwykle serdeczni – natychmiast wokół nas pojawił się las rąk proponujących różową watę cukrową, podsuwane były dzieci, które miały Maxa rozweselić, kobiety cmokały przyjaźnie. Młody wyhamował.

Wyspa Arwad była ciasna. Labirynt uliczek ciągnących się do samego morza. Ruiny dawnej twierdzy niemal niewidoczne, oblepione domami mieszkańców. I wszędzie tłumy dzieci. Chłopcy ganiają stadami z bronią ostrzeliwując się z broni, którą dostali rano z okazji świat. Dziewczynki paradują obnosząc się ze swoimi kreacjami. Mały sex w małym mieście. Największe skupiska dzieci gromadzą się przy wesołych miasteczkach skleconych na chybcika i przy sklepach ze słodyczami – jedynymi otwartymi tego dnia. Dorosłych nie widać, siedzą w domach świętując rodzinnie pierwszy dzień Aid el-kebir. Dzieci dostały pęki banknotów i opanowały miasto. Czujemy się jak bohaterowie Władcy much. Mimo bliskości do lazurowego morza uciekamy na kontynent.

W Tartusie upał. Dochodzi południe. Nie ma się gdzie ukryć, wszystko nadal pozamykane. W hotelu nie ma klimatyzacji, a okna wychodzą na południe. Kluczymy pustymi uliczkami. I znów same dzieci. Nagle, w środku dzielnicy mieszkalnej znajdujemy się w środku zamku – dawnej twierdzy Szpitalników. Trudno go zobaczyć, bo został zupełnie zaadoptowany przez kilkaset rodzin. Dawne dziedzińce pełnią funkcje podwórzy, w krużgankach z zamurowanymi łukami są mieszkania, w kaplicy z roztrzaskanym sklepieniem leżą śmieci. Zamek był duży i bardzo ciekawy. Kolejny raz zastanawiamy się, dlaczego Syryjczycy nie wykorzystują tego co mają.

Mamy dość. Śmieci, temperatury, paraliżu świątecznego. Na każdym wyjeździe jaki odbyliśmy do tej pory mamy dzień kryzysu – ucieczki od planów. Zawsze się to dobrze kończy, wierzymy, że tak będzie i tym razem. Kierunek Palmira. Tyle że późno, dochodzi szesnasta, o siedemnastej robi się ciemno. Mieliśmy nie podróżować nocą ze względu na Maxa. Nie wiemy, czy znajdziemy nocleg. Ale musimy jechać.

Jest już ciemno kiedy wjeżdżamy na pustynię. Walczyłam z Maxem przez godzinę żeby zasnął, przed nami kolejne trzy ciemności w podróży. Znów koszmarny Syryjski film. Aż boli jak się na to patrzy. Boimy się, żeby Max się nie obudził, będzie głodny i znudzony, więc słusznie da nam popalić.
Udało się, tuz przed dwudziestą osiągamy Palmirę. Ciemno, pusto. Przez chwilę wątpimy w podjęte kilka godzin temu decyzje. Na szczęście po kilku zakrętach znajdujemy się tuż przy ruinach, w mekce plecakowców. Ładny hotel, pyszne jedzenie, klimat jak z Indii. Max szczęśliwy. Będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz